poniedziałek, 23 stycznia 2012

TANGO DOWN

„Tango down – sejm.gov.pl”
Takimi oto słowami grupa hakerów oznajmiła atak na jedną ze stron naszego rządu, niedługo potem zaczęło ich padać coraz więcej.
O co tu jednak chodzi?

Wiem, że rzadko zamieszczam na tym blogu jakikolwiek wpis. Czasem odnoszę się do spraw osobistych, lecz kiedy indziej do spraw, które dotyczą każdego z nas. I właśnie przy tego typu wpisach staram się dbać o ich jakość, nie ilość. Jakość prezentowanych spostrzeżeń, przemyśleń i idei. Dlatego też ten wpis będzie wyjątkowo długi, mam nadzieję, że dotrwacie do końca.

Cofnijmy się do dnia 30 listopada 2010 roku. Na wniosek Szwecji Interpol wystawia za Julianem Assangem list gończy za domniemany gwałt i przestępstwa seksualne. Kim jest ów jegomość? Założycielem portalu WikiLeaks, który to udostępnia fragmenty dokumentów, rozmów i planów zarówno rządowych, jak i korporacji. WikiLeaks stara się wyciągać na wierzch wszystko, co ma być skrzętnie ukrywane przed opinią publiczną. Cała sprawa była owiana mgłą nieścisłości, a wiele osób dopatrywało się w tym nagonkę na Assange’a za jego działalność. Nie jest to człowiek święty, wywiady z jego współpracownikami ukazywały go jako człowieka o dość dyktaturalnej osobowości, który niezbyt lubił głosy sprzeciwu, a w pracy używał wojskowego żargonu, szczególnie do przywracania do pionu swoich podwładnych. Assange nie przyznał się jednak do stawianych mu zarzutów i 16 grudnia został osadzony w areszcie domowym.

Okazało się jednak, że pojawiły się osoby, które stanęły murem za założycielem WikiLeaks. Mimo, że istnieli już od 2003 roku, to właśnie wtedy po raz pierwszy zaprezentowali swoją siłę. Zorganizowana grupa, która sama siebie nazwała Anonymous. Niezwykle szybko zaczęły roznosić się wieści o działalności grupy, o operacjach jakich się podejmują, a były to kolejno (związane z Assangem i następne): Operacja Payback, Operacja Leakspin, Operacja Paperstorm, Operacja Black Face. Szybko został dostrzeżony charakter samej grupy, którą władze określiły jako cyberterrorystów. Do początku 2012 roku za członkami Anonymous FBI wydało ponad 50 listów gończych. To nie wszystko. W 2011 roku hakerzy ukradli 1 mln dolarów z amerykańskiego ośrodka Stratfor i, jak sami twierdzą, przekazali je na cele charytatywne, zamieszczając skany potwierdzeń przelewów z kont, którym przyporządkowane były karty kredytowe o wykradzionych numerach. Jednak rozgłos owej grupy wciąż rósł, okazało się że społeczeństwo wcale ich nie potępia, lepiej – ono zaczyna ich popierać. Wzrost zaufania do tej grupy może mieć związek z ich intencjami i ideologią, jaką prezentują. Owszem, mają swoją ideologię, mają swoje metody działania, zwolenników i znak rozpoznawczy, którym stała się maska Guya Fawkesa, połączona w większym stopniu z komiksem i filmem V for Vendetta, niż ideami, które prezentował Fawkes. Tak, chodzi tu o postać fikcyjną, która używała tej samej maski, walcząc z totalitarnym reżimem, oddziałując na świadomość społeczną i skupiając wokół siebie coraz więcej sprzymierzeńców, zwykłych obywateli, którzy po prostu mieli już dość. Właśnie na takiej zasadzie działa Anonymous. Nieznanych nikomu bohaterów działających w cybersprzestrzeni, ukrytych za siecią firewalli i walczących o wolność wypowiedzi. Jest to grupa, która pod względem strukturalnym jest wprost fantastyczna, organizacja w niej ma charakter horyzontalny, co znaczy że nie ma tam przywódców i podwładnych, nie ma osób wydających rozkazy i osób je wykonujących. Każdy jest tam sobie równy, organizacja działań odbywa się głównie na zaszyfrowanych kanałach IRC. Jednak przez taką właśnie horyzontalną hierarchę grupa ta jest praktycznie nie do rozbicia. Nie ma w kogo uderzyć, żeby zabolało wszystkich, nie ma kogo przekupić, żeby zamilkli. Jeden usunięty element zaraz mogą zastąpić trzy następne. I nie ma żadnego lidera, żadnego charyzmatycznego przywódcy, którego można byłoby postawić w złym świetle. Oto odpowiedź na wroga bez twarzy, którym są korporacje. Pojawił się bohater bez twarzy. I również jest w liczbie mnogiej.

Wciąż siedzimy w 2010 roku. Oto kij wie kto, kij wie gdzie rozpoczyna prace nad projektem pewnej ustawy. Informacje na temat prac zostają utajnione, tworzenie ustawy odbywa się za zamkniętymi drzwiami. Nikt nic nie wie, cisza jak makiem zasiał, przyszedł kryzys. Ludzie więc nawet nie zwracali już na to uwagi, chwilę potem świat uderzyła wiadomość o arabskiej wiośnie ludów, wielki pęd ku wolność ogromnych mas ludzkich, który w ostatecznym rozrachunku, przynajmniej patrząc na to z punktu dnia dzisiejszego, kończy się spektakularnym sukcesem. Kryzys jednak nie ustępuje, nagle wiadomość o niechybnie zbliżającym się bankructwie Grecji. Europa wpada w panikę. Agencje ratingowe szaleją, na najwyższych pozycjach UE zwoływany jest szczyt za szczytem, z których niewiele wynika. Grecja tonie, lecz dziarsko wciąż utrzymuje się na powierzchni, niepokojące głosy zaczynają dobiegać również ze strony Włoch, gdzie na giełdzie panuje totalny chaos i anarchia. Wszystko jednak zostaje wyciszone i uspokojone, udało się opanować sytuację. Pozornie.

1 stycznia 2012 roku na niemal każdym serwisie informacyjnym, gazetach, telewizji, radiu, dominuje tylko jeden temat – PODWYŻKI! Artykuły spożywcze, ubranka dla dzieci, paliwo, prąd, gaz, węgiel… Generalnie – życie staje się coraz droższe. Sytuacja na rynku pracy coraz bardziej się pogarsza, miejsc pracy jest coraz mniej, stawki zarobkowe się nie zmieniają. Ludzie biednieją, są zmęczeni, wielu ledwo starcza do następnego miesiąca. Najważniejsze jest jednak to jak bardzo są zmęczeni i osłabieni panującą sytuacją, jak bardzo ich ona wycieńcza psychicznie.
I oto nadchodzi dzień 19 stycznia 2012 roku. Zamknięty zostaje jeden z największych (jeśli nie największy) serwis hostingowy – Megaupload, w ślad za nim pada Megavideo. Wszystkie niemal filmy, które można było oglądać na streamach zniknęły z sieci. Ludzie są wstrząśnięci wchodząc na stronę Megaupload i widząc informacje od FBI, iż strona została zamknięta. Okazało się też, że założyciel owego serwisu został zatrzymany i aresztowany, postawiono mu bodaj, o ile dobrze pamiętam, chyba 7 zarzutów. Zbiegło się to w czasie z próbą wprowadzenia w USA dekretu zwanego jako S.O.P.A. (Stop Online Piracy Act). Odpowiedź Anonymous była praktycznie natychmiastowa.
„19 stycznia 2012 grupa ta zaatakowała jednocześnie rządowe strony Stanów Zjednoczonych Departamentu Sprawiedliwości, FBI, strony wytwórni Universal Music Group oraz organizacji RIAA i Motion Picture Association of America w odwecie za zablokowanie serwisu megaupload.com i aresztowanie jego właściciela.” [Wikipedia]

Gorąco zaczęło się robić również w Polsce, 21 stycznia niemal cały polski Internet obiegła informacja o dokumencie zwanym jako A.C.T.A. (Anti-Counterfeiting Trade Agrement). Ów dokument ma przeciwdziałać piractwu, jednak robiąc to w bardzo inwazyjny sposób. Inwigilując nas, jako osoby korzystające z Internetu, śledząc każdą stronę, którą odwiedzamy, każdy plik, który przesyłamy i pobieramy, zbierać o nas setki i tysiące informacji bez naszej zgody, infiltrować nasze komunikatory, konta na portalach społecznościowych, a nawet skrzynki mailowe. Wszystko w imię ochrony własności prywatnej i własności intelektualnej. Przestudiowałem ten dokument od deski do deski, oto kilka fragmentów z niego wyciągniętych:

Artykuł 11
Bez uszczerbku dla prawodawstwa Strony dotyczącego przywilejów, ochrony poufności źródeł informacji lub przetwarzania danych osobowych, każda Strona zapewnia swoim organom sądowym, w cywilnych procedurach sądowych dotyczących dochodzenia i egzekwowania praw własności intelektualnej, prawo do nakazania sprawcy naruszenia lub domniemanemu sprawcy naruszenia, na uzasadniony wniosek posiadacza praw, by przekazał posiadaczowi praw lub organom sądowym, przynajmniej dla celów zgromadzenia dowodów, stosowne informacje, zgodnie z obowiązującymi przepisami ustawodawczymi i wykonawczymi, będące w posiadaniu lub pod kontrolą sprawcy naruszenia lub domniemanego sprawcy naruszenia. Informacje takie mogą obejmować informacje dotyczące dowolnej osoby zaangażowanej w jakikolwiek aspekt naruszenia lub domniemanego naruszenia oraz dotyczące środków produkcji lub kanałów dystrybucji towarów lub usług stanowiących naruszenie lub domniemane naruszenie, w tym informacje umożliwiające identyfikację osób trzecich, co do których istnieje domniemanie, że są zaangażowane w produkcję i dystrybucję takich towarów lub usług oraz na identyfikację kanałów dystrybucji tych towarów lub usług.


Artykuł 12, ustęp 2
Każda Strona zapewnia swoim organom sądowym prawo do zastosowania środków tymczasowych bez wysłuchania drugiej strony, w stosownych przypadkach, w szczególności, gdy jakakolwiek zwłoka może spowodować dla posiadacza praw szkodę nie do naprawienia lub gdy istnieje wyraźne ryzyko, że dowody zostaną zniszczone. W przypadku postępowania prowadzonego bez wysłuchania drugiej strony każda Strona zapewnia swoim organom sądowym prawo do podejmowania natychmiastowego działania w odpowiedzi na wniosek tymczasowych zastosowanie środków tymczasowych i do bezzwłocznego podejmowania decyzji.

Artykuł 27, ustęp 4
Strona może, zgodnie ze swoimi przepisami ustawodawczymi i wykonawczymi, zapewnić swoim właściwym organom prawo do wydania dostawcy usług internetowych nakazu niezwłocznego ujawnienia posiadaczowi praw informacji wystarczających do zidentyfikowania abonenta, którego konto zostało użyte do domniemanego naruszenia, jeśli ten posiadacz praw złożył wystarczające pod względem prawnym roszczenie dotyczące naruszenia praw związanych ze znakami towarowymi, praw autorskich lub pokrewnych i informacje te mają służyć do celów ochrony lub dochodzenia i egzekwowania tych praw. Procedury są stosowane w sposób, który pozwala uniknąć tworzenia barier dla zgodnej z prawem działalności, w tym handlu elektronicznego, oraz, zgodnie z prawodawstwem Strony, zachowuje podstawowe zasady, takie jak wolność słowa, sprawiedliwy proces i prywatność.

I tak dalej, i tak dalej. W tym momencie zapewne większości osób włos jeży się na głowie. Jednak okazało się, iż wcale nie trzeba było długo czekać na reakcję. Tego samego dnia około godziny 19:00 po kolei zaczęły padać strony sejmu, premiera, policji, ministerstwa spraw wewnętrznych i kilka innych stron. O godzinie 21:00 następuje atak DDoS na stronę parlamentu europejskiego. Pojawiają się zapowiedzi ataków na kolejne strony, między innymi na stronę TVN 24. Do wszystkich ataków przyznała się grupa Anonymous, która to też w 2 dni później obwieściła, że udało im się wejść w posiadanie tajnych materiałów, które były umieszczone na atakowanych serwerach, jeśli A.C.T.A. w Polsce przejdzie, ujawnią owe. Rząd rozpoczyna negocjacje, ministerstwa wystosowują listy do premiera z pytaniami w sprawie samego dokumentu i procesu jego wprowadzania. Porozumienie zostanie przez premiera podpisane 26 stycznia w Tokio, lecz czy wejdzie w życie – to pokażą następne dni.

Tyle faktów, teraz czas na opinie.

Z samego początku chciałbym się odnieść do panującej obecnie w Polsce sytuacji. Spójrzmy na strukturę kształcenia w naszym kraju. Dofinansowywane są ośrodki, które mają zawodowy profil kształcenia, ewentualnie uczelnie wyższe o profilu kierunków ścisłych, na przykład politechniki. Czy ktoś pamięta jednak o studentach nauk społecznych? Ktoś ich wspiera, pojawiają się jakieś programy pomocy dla nich wejścia na rynek pracy, jakieś perspektywy, oprócz kolejnych okazji do zostania niewolnikiem XXI wieku, który dumnie ze swoim niewolnictwem się obnosi, nazywając je stażem/praktykami? Nie ma. Człowiek, który kończy zawodówkę zazwyczaj przychodzi do domu po pracy i ma szczerze w dupie problemy tego świata, jest zbyt zmęczony żeby się o to martwić, bliższe mu są problemy związane na przykład z podatkami i rosnącymi cenami. Jednak taka osoba nie potrafi podać konstruktywnej krytyki systemu, w którym się znajduje, nie potrafi dokopać się do jego słabości i wynaturzeń, szczególnie w kwestii szeroko pojętej polityki społecznej. Ale my to potrafimy. Widać wiele osób na samej górze to boli, bardzo boli. Oni nie chcą, żeby ktoś widział ich dyktatorskie zapędy zrobienia z nas maszynek do pomnażania kapitału, w dodatku nie naszego. Spójrzmy teraz na współczesne wartości u ludzi, gdzie prestiż najczęściej kojarzy się z zasobnością konta, zarobkami z pracy. Jeśli nam nie daje się szans i porządnych perspektyw na wykonywanie dobrego zawodu, to oczywiście też nie będziemy mieli pieniędzy. Osoby takie mogą często pokończyć na kasach, w magazynach supermarketów, jako sprzątacze… A kto normalny będzie słuchał krytyki systemu kolesia, co smaży frytki? Co on może o tym wiedzieć, nie ma pieniędzy, ani dobrej pracy. Widać, że ten ktoś gówno wie. Jak na ironię zazwyczaj wie znacznie więcej, niż jego bogatsi rówieśnicy. System, w którym żyjemy wyznaczył nam cele, do których mamy dążyć za wszelką cenę, pieniądze, prestiż, piękny wygląd. Przypomina to scenę z filmu Wyspa, gdzie klonom ludzi, zanim jeszcze dano im pełną świadomość wgrywano program, który brzmiał mniej więcej „Jesteś wyjątkowy, jesteś specjalny, jesteś jedyny. Chcesz jechać na wyspę”. Zmieńmy teraz „jechać na wyspę” na „mieć pieniądze”, albo „być piękny”. Tadaaaam, czary mary! Szczególnie cały ten bullshit o wyjątkowości, to już przyprawia o mdłości. Gdyby każdy był tak bardzo wyjątkowy, to nigdy nie powstałyby takie dziedziny jak socjologia, psychologia społeczna, czy marketing, które bazują na zbieżnych elementach ludzkiej osobowości i tożsamości. Może się szybko okazać, że jeśli zdejmiemy całą tą otoczkę, którą nam się wmawia, to każdy z nas będzie znacznie mniej wyjątkowy, niż chciałby myśleć, że jest. I oto właśnie działanie różnego rodzaju korporacji, które to przecież kreują nasz styl bycia, ich reklamy są kojarzone, są obecne w codziennym życiu, często zatrudniają one trendsetterów, żeby nabić sobie i tak już grube kabzy.
Tu płynnie chciałbym przejść bezpośrednio do wydarzeń sprzed kilku dni. W USA przeciwko S.O.P.A. opowiedziało się Google, w Europie z A.C.T.A. walczą Anonymous. I co najlepsze i jedni i drudzy reprezentują interes społeczny. Ja się więc pytam – w jak chorym świecie przyszło nam żyć, kiedy w Ameryce interesów wąskiej grupy lobbystów bronią korporacje, a interesów społeczeństwa inna korporacja? W jak dziwnym społeczeństwie żyjemy, gdzie obywatele uciekają się do próśb do cyberterrorystów o to, aby ich bronili? Jeśli ten dokument miał zostać przepchnięty po cichu, to powstaje w ogóle pytanie o sens dalszego istnienia demokracji. Bo jaki w takich wypadkach mamy faktyczny wpływ na decyzje podejmowane przez osoby, które oficjalnie mają nas reprezentować? Jaki jest w takim razie sens istnienia rządu, który staje się wrogiem dla obywateli, komu coś takiego jest potrzebne? Oprócz korporacji.
Niewątpliwie jesteśmy świadkami ogromnych zmian, które dotykają naszą planetę. Mam wrażenie, że w cywilizacji zachodu dokonał się teraz jakiś kolejny przełomowy moment, osiągnięto znów jakiś punkt krytyczny. Pozwolę sobie wkleić fragment mojej rozmowy z przyjacielem:


Soul
Według mnie, to jest początek
Te korporacyjne pomysły
To nie jest "koniec świata"
To jest próba obrony, reakcja oporu wobec pewnych zmian cywilizacyjnych
Prawda jest taka, i o tym właściwie wiadomo, że stara formuła własności intelektualnej jest nie do obrony w dzisiejszej wymianie sieciowej danych

Prev
No nie jest
Przynajmniej bez inwazyjnych metod

Soul
Podobnie, jak stara formuła własności w ogóle, w przypadku rozbitej wlasności (akcje) i kapitału ponadnarodowego
To, co obserwujemy, to jest to samo, co się dzieje zawsze w historii
Masz pewne elity - takie jak dawne rycerstwo, arystokracja potem, samurajowie w feudalnej Japonii itd.
One zajmują w określonym systemie gospodarczo-kulturowym ugruntowaną pozycję
Ale wraz ze zmianami ta pozycja jest nie do utrzymania
Więc muszą odejść - muszą - może pamiętasz takie pojęcie jak "wymiana elit" ? - odejść
Ale jak masz dużo do stracenia (właściwie wszystko) - to nie chcesz odejść bez walki
Ta sama siła pchała samurajów z mieczami na karabiny cesarskich żołnierzy walczących za czasów rewolucji meiji
Metaforycznie rzecz biorac, rzecz jasna
Z tego samego powodu arystokratów wyparli przemysłowcy itd.
Jak myślisz, dlaczego Google popiera te akcje anty-ACTA?
Wcale nie z dobrego serca czy troski o internautów i wolność słowa

Prev
Bo google wie, że jego siła tkwi w jego użytkownikach


Soul
Google popiera te akcje dlatego, że jest awangardą nowej elity
Im słabsze stare elity po-przemysłowe
Tym silniejszy on ;]
To jest nowa siła oparta na kontroli przepływu informacji
Google nie ma maszyn przemysłowych, kopani, ziemi, statków itd.
Powiedziałbym, że jest tym samym czym elita przemysłowa walcząca przeciw dawnej arystokracji
Upadek starego systemu, to między innymi jego zwycięstwo
Bo oni nie mogą się dalej rozwijać w systemie kontrolowanym przez tych zramolałych starców

Prev
Ważne, że jest ktoś, kto się temu sprzeciwia metodami zgodnymi z prawem
Żeby nie uważano przeciwników ACTA za cyberterrorystów

Soul
To nie ma znaczenia
Historię piszą zwycięzcy
A ja nie mam wątpliwości, że zwycięży nowe

Prev
Może mieć spore znaczenie, bo obraz stron tworzy się w świadomości. Zależy kto skąd informacje czerpie.

Soul
A widzisz?

Prev
Zawsze mówiłem - fakt jest mało istotny, ważniejsza jest reakcja na ten fakt i jego miejsce w świadomości. Samo ACTA nie jest dla mnie tak istotne, jak ta cała reakcja nań.

Soul
Ważne są kanały informacyjne
Sam to przyznajesz
To kto wygra w starciu "Elita własności" vs "Elita informacji" ?

Prev
Czekaj, spytam Captaina Obviousa
Mówi, że to drugie

Soul
Thx, cpt. Obvious

Czyżbyśmy byli świadkami przełomu? Czy pęd ku wolności tym razem obraca się przeciwko monopolistom, którzy w swojej garści trzymają coraz więcej dóbr, usług i ludzi? Jak mówiłem – takim ludziom jak ja chce się zamknąć mordy. Mówienie o tym wszystkim jest dla wielu niewygodne. Ale wystarczy spojrzeć na komentarze, które pojawiały się pod różnymi artykułami, związanymi z całą akcją:

„ACTA to zamach na naszą i tak wątłą demokrację. Władza powinna działać na rzecz społeczeństwa, a działa na rzecz korporacji. To nie jest dobra demokracja skoro tak łatwo, za przyzwoleniem rządu, można wpłynąć na wolność słowa.”

„Dobrze im tak, skoro rząd chce wprowadzać ustawy o tak wielkim znaczeniu za plecami internautów i obywateli. Słyszeliście przedtem w telewizji albo w radiu o ACTA? Nie. A dlaczego? Bo nie mieliście się dowiedzieć. Potrzebujemy amerykańskich hakerów, żeby nas informowali o bieżącej sytuacji w kraju. ACTA jest niebezpieczna, cały Internet już o tym trąbi - póki jeszcze może.”

„Widać […], że nie do końca rozumiesz o co w tym wszystkim teraz chodzi... Owszem te sprawy o których napisałaś/eś są także tak samo ważne ale teraz zajmujemy się sprawą pierwszorzędną, ponieważ nie wyobrażam sobie żebym od 26 stycznia mógł żyć normalnie jak będę cały czas szpiegowany i moje życie będzie zależeć od paru łebków, którzy wymyślili sobie, że każdy człowiek ma żyć w taki sposób w jaki oni nam nakazują . Jeśli ta ustawa wejdzie w życie to będzie 2 komuna w Naszym kraju tyle, że pod przykrywką... Głód na świecie jest teraz dla mnie mniej ważny niż brak wolności osobistej oraz słowa. Pozdrawiam kumatych i tych którym nie jest wszystko jedno :) .”

Akcja, która miała miejsca pozwoliła podnieść społeczną świadomość na temat tego, co się wokół nas dzieje, jak bardzo niektórym nie w smak jest wolność człowieka i jak bardzo pragną oni władzy i kontroli. Ale na straży wolności zawsze będzie ktoś stał, ZAWSZE. Niezależnie od tego, czy będą to terroryści, cyberterroryści, czy korporacje, które w wolności obywatelskiej dostrzegają swoją przyszłość. Zadaniem, które ja sobie postawiłem jest to, aby o tym uświadamiać ludzi, pokazywać im jak wygląda obraz sytuacji, bez prawniczego bełkotu, bez naukowego żargonu. I choćbym miał skończyć jako pomywacz kibli na jakimś zadupiu, to nie zamilknę. Ponieważ nas nauczono patrzeć, nas nauczono widzieć. I sami musimy mówić o tym, co widzimy, skoro nikt takiej szansy nie chce nam dać. Ten wpis zakończę następującymi słowami:

sobota, 1 października 2011

Trzy miesiące


Tyle mniej więcej trwały te wakacje i właśnie dobiegły one końca. Mogę śmiało powiedzieć - nie były to dobre trzy miesiące. Chcę z góry przeprosić parę osób, z którymi się nie widziałem, do których się rzadko odzywałem. Często wypadały mi różnego rodzaju rzeczy w terminach spotkań, ale również niezbyt często w ogóle do kogokolwiek się odzywałem. Chciałem jednak również tym osobom podziękować, bo mimo iż nie widzieliśmy się zbyt często, mimo iż ja milczałem, to one o mnie pamiętały, a to dla mnie ważne.
Prawda jest taka, że często nie chciałem po prostu rozmawiać. Sporo się przez te trzy miesiące skopało. Wiele spraw, na których mi zależało, nie tylko w owym czasie, ale w ogóle w życiu - poszło w ruinę. I prawdę mówiąc skończyły mi się już słowa, zwyczajnie ich już nie mam, nie widzę sensu w mówieniu czegokolwiek, rozmowy musiałbym prowadzić na tematy, na które tak naprawdę wcale nie chce już rozmawiać, a do sedna tego, o czym chciałbym rozmawiać bym nie doszedł, bo wiem że dla wielu osób jest to męczące. Dla mnie też z resztą już jest.
Te trzy miesiące wiele zmieniły i niestety nie na lepsze. Czuję się zmęczony, tak jakby coś mnie wyssało. Tak jakby uleciała ze mnie cała esencja życia, nie mówię tu o biologicznych funkcjach jego podtrzymywania, ale raczej o odczuciu duchowym. Czuję się pusty. Niektóre osoby, który nadawały barw mojemu życiu wyjechały, inne odeszły na zawsze. I z każdą osobą, która dawała mi wsparcie, żeby potem nagle zniknąć... Czułem, że po części umieram, że się rozpadam. Wiem, że brzmi to jak emo lament, ale każdy człowiek w życiu ma coś, co sprawia że chce żyć. U mnie to coś rozbiło się jak kieliszek do wina rzucony o ziemię.
Mam nadzieję, że osoby do których się nie odzywałem, a powinienem był się odezwać, nie mają mi tego za złe. Nie zapomniałem o was. Pamiętam o mądrym i inteligentnym przyjacielu, o przyjacielu, z którym niemal zawsze piję, o całkiem niezłym matematyku, który zgubił mój numer telefonu, o AGoTowym maniaku i jego drugiej, bardziej pedantycznej połówce i o ambitnej dziewczynie, która wiecznie prze do przodu z uśmiechem na twarzy. Pamiętam także o osobie, która znaczyła dla mnie ogromnie dużo, więcej niż jestem w stanie wyrazić słowami, choć nie zawsze potrafiłem to okazać, a która musiała wyjechać. Pamiętam o kimś, kto często mnie wspierał swoim "SMILE :)". Pamiętam też o miłośniku kebabów i miłośniku solówek, szczególnie tych Erica Claptona. Myślę, że każda z osób się tu odnajdzie i wie, że to właśnie ona.
Mimo, iż straciłem wiarę w cokolwiek, to Wy utrzymujecie resztki mojego świata w całości, nawet kiedy się z wami nie widzę, nawet kiedy nie rozmawiam. Sam fakt tego, że jesteście dodaje mi otuchy.
Nie traktujcie mojego milczenia jako wyrazu pogardy, czy obojętności. To raczej objaw zrezygnowania. Zrezygnowania niemal wszystkim, co mnie otacza. Słowa, które bym wypowiadał nie są słowami, które chcecie słyszeć, dlatego zachowuję je dla siebie. Tak jak i wiele rzeczy, które się zdarzyły, a zdarzyć się nigdy nie powinny...
Mam szczerą nadzieję, że u was jakoś się układa.

niedziela, 31 października 2010

Zanurzając się we własnym szaleństwie

Do napisania tego posta natchnął mnie pewien film. Do refleksji, tak jak kiedyś Matrix. Mówię tutaj o Shutter Island (pol. Wyspa Tajemnic). Chociaż w tym wypadku nie można mówić o SF, o żadnym cyberpunku, to jest jak na mój gust thriller. Przez to o wiele lepiej osadzony w rzeczywistości, mimo że rzecz dzieje się gdzieś w latach 50, jakżeby inaczej nie gdzie indziej niźli w (cytując Borata) "US and A". Nie chcę zdradzać fabuły, ponieważ odebrałbym wielu osobom przyjemność z oglądania, jednak chciałbym się skupić na pewnym meritum tego filmu. Szaleństwie, mieszaniu fikcji z rzeczywistością, a w szczególności na finałowej kwestii pana Dicaprio - "Lepiej żyć jako potwór, czy umrzeć jako dobry człowiek?". I to właśnie punkt wyjściowy do dalszych rozważań.
Otóż stajemy przed wyborem, takim przed jakim stanął Neo - czerwona, czy niebieska pigułka? Zaakceptować to, że żyje się w kłamstwie, czy pogodzić się z prawdą, która może zniszczyć wszystko, czym się było.
Fikcja <-------> Prawda
Cóż za okropnie uproszczone rozróżnienie. Zastanawiałem się nad nim. Odwołując się do własnych przeżyć... Wiele bym dał żeby móc wrócić do czasów, kiedy czułem się szczęśliwy wśród ludzi, z którymi przebywałem. Mimo że okłamywali mnie, zdradzili i bardzo ranili, to jak pięknie by było, gdybym nigdy o tym nie wiedział? Jak szczęśliwy bym był, gdybym mógł żyć w kłamstwie z każdą kobietą, która mogłaby kochać swoje wyobrażenie o mnie, a nie osobę, którą naprawdę jestem? Gdybym to ja mógł kłamać, tworzyć świat fikcji i czerpać z ich kłamstw, gubiąc już różnicę między tym co prawdziwe, a co nie. Ale czy szczęście, które bym odczuwał... Mimo że zbudowane na kłamstwie, czy nie byłoby ono prawdziwe? Można się tu odnieść również do innego dzieła kinematografii, a mianowicie "The Truman Show". Ten człowiek był szczęśliwy jak jasna cholera żyjąc w świecie, który został dla niego stworzony, żyjąc w świecie, który oblewał go z każdej strony kłamstwem. I oto film kończy się w momencie, gdy Truman (świetna rola Jima Carrey'a swoją drogą) wychodzi do prawdziwego świata. A widz zostaje z tą drzazgą w głowie - czy on był tam szczęśliwy? Czy Truman odnalazł się w tym świecie? A może jednak żałował swojej decyzji, może jednak chciałby wrócić do tego co miał, a co na własne życzenie stracił? Ja sam teraz znam prawdę o ludziach, którzy mnie otaczali. I co mi to dało? Tylko to że ta prawda wyżera mnie od środka jak jakiś kwas, dzień po dniu. Że przez ponad 2 tygodnie miałem koszmary i budziłem się zlany potem, a następnie nawet nie chciałem już iść spać. O tak, prawda mnie wyzwoliła. Tylko czy ktoś gdzieś kiedyś powiedział że wyzwolenie jest czymś dobrym i przyjemnym? Czymś, z czego powinno się korzystać? I oto stajemy przez bardziej skomplikowaną wersją.
Fikcja i prawdziwe szczęście <----------> Prawda i prawdziwe cierpienie
Ups... No to się namieszało. Ale brniemy dalej, w końcu po jaką inną cholerę bym o tym pisał.
Czym właściwie jest szaleństwo? Odbieraniem rzeczywistości w sposób niewłaściwy? Powiedzmy że to uproszczona wersja. Tak więc (nie zaczyna się zdania od "tak więc", ale tak mi to tu pasowało że oficjalnie na to leję) uważamy że sposób postrzegania świata przez osoby "normalne" jest sposobem właściwym. Zakładając jednak że każdy widzi świat na swój sposób, a normalność odnosimy tylko do pewnych granic, których nie można przekroczyć, to znów się zaczyna robić bałagan. Bo co właściwie ustala te granice? Nasze zmysły? Nasz sposób rozumowania, kultura, obyczaje, religia, szara codzienność, latający potwór spaghetii, różowe jednorożce? No właśnie - co? Zachowania postrzegane w naszej kulturze za nienormalne w innych są postrzegane jako w pełni normalne i akceptowane, nie szukajmy daleko - stosunek do kobiet na bliskim wschodzie, uśmiercanie ich za to że zostały zgwałcone. No toż to przecież szaleństwo! Owszem, ale tylko dla nas, jako ludzi zachodu. Można się odwołać do zmian fizjologicznych mózgu, że uszkodzenia struktur podkorowych, albo inne tego typu rzeczy. Jest dowód, silny, udokumentowany, bo osoba odstaje od reszty, jest uszkodzonym odmieńcem, który postrzega świat nie tak jak powinien. Jeśli by tak było, to ja również musiałbym być uszkodzonym odmieńcem, bo na wiele kwestii mam tak odmienne od reszty ludzi poglądy że już powinienem siedzieć w jakiejś ładnej, białej sali, połykając całą paletę pięknych pigułek. Żeby mnie przystosować do norm, cholera wie przez kogo ustalonych. Z resztą moja inność jest wynikiem czynników, na które nie miałem wpływu, więc jeszcze lepiej - zostałem obsadzony w roli odmieńca. I teraz mogę tylko udawać osobę normalną. Bo nigdy nią nie będę, mogę tylko ukrywać swoją dewiację. Konfrontując się z tą właśnie prawdą...
Fikcja i prawdziwe szczęście, gdzie jestem normalną osobą <------> Prawda i prawdziwe cierpienie, gdzie mogę tylko udawać normalną osobę
O jasny gwint. Czyżbym konfrontując się z prawdą znów musiał żyć w fikcji? No pięknie po prostu. Przez jak wiele osób, którym ufam, które kocham muszę zostać opuszczony, zdradzony i zraniony żebym mógł z prawdy coś wyciągnąć? Coś oprócz kolejnych ran, które nigdy się nie zagoją i z którymi będę musiał się zmagać przez resztę swojego życia? Co daje mi prawda, czym jest jeśli nie benzyną, przez którą zostaję oblany, trzymając w ręku zapałkę?
Czy moje podejście do ludzi można nazwać szaleństwem? Bo jestem wobec nich nieufny, często szorstki, i generalnie nie mam ochoty ich widzieć? Z pewnością wiele osób tak powie. Nadmieniam - dokładnie tych osób, których nie chcę widzieć. Ale czy moje szaleństwo różni się tak bardzo od ich? Kiedy jestem raniony po prostu za to kim jestem? Za to jaki się urodziłem, za to że chcę być częścią ich wesołego, normalnego, do znudzenia wypranego świata, którego częścią dzięki nim już być po prostu nie mogę? Owszem, ich szaleństwo jest zbiorowe, moje jednostkowe. Ale czy to nie stawia nas, "zdrowych" ludzi na równi z pacjentami zakładów psychiatrycznych? Różnimy się w końcu liczebnością tylko. Czy codziennie muszę spoglądać w lustro, widząc w sobie odbicie wszystkich ciosów, które otrzymałem, widzieć potwora, a nie człowieka, którym zawsze chciałem być? Widzieć w sobie abominację, którą uformowali we mnie inni ludzie, po prostu nie akceptując mnie w swojej cudownej rzeczywistości, w swoich poglądach, w swoich ramionach, w swoich spojrzeniach? Czy może powinienem się okłamywać, codziennie wmawiając sobie że wcale nie jestem gorszy, ba! Że jestem lepszy niż inni, że zasługuję na swoje szczęście?
"Lepiej żyć jako potwór, czy umrzeć jako dobry człowiek?"...
Zakończę jak Jerry Springer, ale ja powiem to naprawdę szczerze.
Dbajcie o siebie i o innych.

A na koniec trailerek Shutter Island

niedziela, 24 stycznia 2010

Zimny, acz palący gniew

Jak pewnie większość zauważyła, za oknami wreszcie mamy prawdziwą nordycką pogodę. I na to czekałem właśnie, siarczysty mróz, ludzie skamlący że im palce odmarzają, marzący o wyjeździe do ciepłych krajów i przeklinający zimę na każdej płaszczyźnie. Ach, jak ja to kurwa kocham! Taka jest prawda - ta pogoda nie jest dla słabych ciepluszków. Zmusza do bycia wytrwałym i srogim, jak samo zimno, które zamraża nam krew w żyłach.
Ale dosyć o pogodzie. W tym wydaniu Dziennika Nordyckiego poruszę problem, który z tego co widzę wciąż narasta. Otóż UE stworzyło sobie ideę - Europa wolna od dymu nikotynowego. Piękna wręcz idea, wspaniała i zasługująca na oklaski. Osób niepalących i nowego rodzaju ideologów wolności. Bo jak mam przyklasnąć propozycji, która zakazuje mi palić praktycznie wszędzie, oprócz mojego własnego domu? Oczywiście wszystko jest robione pod przykrywką zdrowia. Tylko ja się grzecznie pytam - co będzie następne? Być może zakażą ludziom otyłym opalać się na plażach, bo taki widok mógłby mieć negatywny wpływ na czyjeś zdrowie psychiczne? Tak, walka z palaczami jest już w apogeum, a walka z otyłością właśnie się rozpoczyna. Ciekawe co wymyślą, ciekawe... Generalnie odbieram to jako atak na moją wolność, ponieważ jest to dyskryminacja moich własnych wyborów. Były wydzielone strefy dla palących i niepalących - i zgadzam się z tym, tak może być. My sobie palimy, a ci co nie chcą być truci są gdzie indziej. Ale oczywiście to było za mało, antynikotynowcy w lśniących zbrojach z mieczami ustaw i zakazów, z emblematami przekreślonych papierosów na piersi przypuścili bezlitosny szturm. Jak prawdziwi Wikingowie! No więc trzeba się bronić i powstrzymać wroga. Pytanie - jak, skoro UE w tym konflikcie wyraźnie stoi po ich stronie? Czy naprawdę dla nas, palaczy, nie ma już miejsca? Czy tak wszystkim przeszkadzamy żeby wzbudzać w nich nieokrzesany wręcz gniew i furię, wyrażaną w coraz to nowych zakazach? Cóż, moja odpowiedź jest prosta. Ogień trzeba zwalczać ogniem. Mróz mrozem. Tak więc musimy uzbroić się w zimny gniew, jeszcze bardziej wyniszczający niż pogoda za naszymi oknami i rozpocząć kontratak na antypalaczy. W końcu swoje prawa mamy i nie powinniśmy ich oddawać komuś, bo mu się tak podoba. A przynajmniej nie bez walki.

czwartek, 31 grudnia 2009

A także

SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU 2010! I oby był kurwa lepszy niż 2009, bo inaczej to ja kopnę w kalendarz z takim hukiem że w Elblągu to usłyszą...

poniedziałek, 21 grudnia 2009

I znów święta

Nie muszę się chyba wiele na ów temat rozpisywać, bo pierwszy post w historii tego bloga wszystko wyjaśnia. Tylko jedno się zmieniło. Postanowiłem obchodzić święta bliższe memu sercu, powiązane z wierzeniami, które wreszcie mogę uznać za swoje.
Dlatego też wszystkim, którzy wiedzą o co biega życzę wszystkiego najlepszego w Sabat Yule, obyście odnaleźli szczęście, jakkolwiek go nie definiujecie. Żeby ciepło zawitało do waszych serc, a marzenia spełniły się wtedy, kiedy ich spełnienia najbardziej będziecie potrzebować. I naturalnie abyście byli zdrowi - niby pusty frazes, ale uwierzcie. To jest najważniejsze ze wszystkiego.

piątek, 11 grudnia 2009

Trzy

Ta liczba reprezentuje typy ludzi, których nie rozumiem. Teraz po kolei je wymienię i krótko opiszę.
1) Planersi - ludzie, którzy wszystko muszą planować. Notują, kombinują, planują, wszystko mają gotowe z wyprzedzeniem kilkukrotnie większym niż sam czas przedsięwzięcia, które planują. I jak tylko coś od planu odstaje wpadają w panikę, niemalże dławią się dewiacją, która wkradła się do ich idealnej rzeczywistości i natychmiast próbują wszystko sprowadzić do z góry ustalonego porządku. Ja się pytam - po co? Czyż tak trudno dostrzec piękno w spontaniczności, w pozornym chaosie, który często i tak nam się przysłuża? Moim skromnym zdaniem takie podejście do spraw stawia nas w więzieniu, które sami sobie budujemy. W celi przewidywalności, gdzie każdy krok jest nam doskonale znany i nie chcemy żeby cokolwiek nas zaskakiwało. Naprawdę nie potrafię pojąć jak w takim oglądzie na życie można znaleźć choć odrobinę przyjemności. Bo przecież najprzyjemniejsze jest to, czego się nie spodziewamy,
2) Ambitnersi - ludzie, którzy mają przerost ambicji. Podejmują się milionów zadań i uważają je za niesamowicie ważne, mimo że ich wysiłki najczęściej są nic nie warte. Przykład - praca licencjacka. Według mnie powinna być zrobiona prostym schematem - napisać tak żeby obronić i koniec. Czemu? A no bo najprawdopodbniej nikt nigdy nie będzie do tej pracy wracał, mało kto będzie o niej w ogóle pamiętał i praktycznie na 99% nikt jej nigdy nie wykorzysta (chyba że jako przykład "How to do" na zajęcia). Dlatego nie pojmuję ludzi, którzy marnują swój cenny czas i energię na podejmowanie się niezwykle ambitnych prac licencjackich, które tak naprawdę ani im, ani w gruncie rzeczy nikomu innemu nic nie dadzą. Naturalnie, będą spełnieniem ich ambicji. Ale mieć ambicje, po to żeby spełniać ambicje... Cóż, jak dla mnie zachowanie patologiczne. Conajmniej.
3) Rozumersi - to z kolei nieco inny typ człowieka. To ci, którzy wszystko próbują objąć logiką i, można by rzecz, matematycznie niemal precyzyjnym rozumem. Ostatnio oglądaliśmy na zajęciach film "Sprawa Kramerów" (Kramer vs Kramer), który to traktował o rozwodzie i problemach każdego, którego ów dotknął. Ojca, matki i dziecka. No i pod koniec filmu, po procesach, separacji, różnych dziwnych niesamowitościach matka, która chciała odzyskać dziecko podchodzi do ojca i mówi że może jednak chłopiec powinien zostać z ojcem, bo w końcu tam był jego dom (to matka się wyprowadziła). No i wtedy mój szanowny kolega powiedział (coś w stylu, nie pamiętam dokładnie) "No i po co to wszystko było, wydawali pieniądze i teraz i tak ma zostać ten chłopak tam - co za głupota". No sam nie wiedziałem co powiedzieć. Ile pieniędzy są więc warte ludzkie emocje? Dziesięć tysięcy, piętnaście? Logika i rozum są niczym wobec warunków, dyktowanych nam przez nasze serca (o ile ktoś takie jeszcze naturalnie ma) i żadne pieniądze nie są warte pozbawiania kogoś szczęścia. Dlatego logiczne i racjonalne podejście do świata uważam za nieludzkie. Ponieważ człowiek często kieruje się emocjami, które są na drugim końcu kontinuum, po przeciwnej stronie logiki. Jeśli tych emocji nie ma... To jest tylko biologiczną maszyną. Nie pozwólmy, aby tak właśnie wyglądała koncepcja ludzkości, kierujmy się sercem, nie rozumem.